Za rok ma zacząć działać komputerowy system, do którego będą wysyłane wszystkie zdjęcia zrobione przez fotoradary. Jakie sposoby uniknięcia wysokiej grzywny ma użytkownik drogi?
Oto kilka najbardziej popularnych lub absurdalnych propozycji:
- CB radio w komórce. Handlowcy wciskają nieświadomym klientom, że program, który pozwoli telefonowi komunikować się z innymi użytkownikami CB, jest za darmo. Nie wspominają jednak, że potrzebny jest odbiornik GPS oraz że komórka w czasie używania funkcji musi być podłączona do internetu. Minusem systemu jest także zbyt niewielu użytkowników w Polsce, a przecież cały sukces działania CB radia polega na wzajemnym informowaniu się jego posiadaczy o niebezpieczeństwie.
- Antyradary. Choć ich używanie w Polsce jest zabronione, ich asortyment jest ogromny. Ceny też są różne – od 350 zł do 2 tys. zł. Powinny wykrywać wszystkie działające radary – i te stacjonarne, i przenośne, na kilkaset metrów przed kontrolą.
W większości przypadków się to udaje, tyle że często kierowcy nie stosują się do wskazań.
- Jammer jest niebezpiecznym urządzeniem. Ustawodawcy w Polsce nie zauważają jego istnienia, wobec czego nie ma przepisów pozwalających na ukaranie kierowcy używającego tego sprzętu. A potrafi ogłupić fotoradar, wysyłając mu informację sugerującą zupełnie inną prędkość niż ta, z którą porusza się pojazd. Fotoradar odczyta na przykład szybkość auta jadącego 150 km/godz. jako o 100 km/godz. mniejszą. Jammery są jednak skomplikowane, bo trzeba je podłączyć do instalacji elektrycznej samochodu, a także dość drogie – kosztują ok. 2 tys. zł.
- Radar GPS/GPRS. Koszt to 100-300 zł. Uwaga! Ten sprzęt jest polecany przez policję! Ma on wczytane dane, często uaktualniane na bieżąco, na temat umiejscowienia fotoradarów i miejsc, w których najczęściej czają się policjanci z ręcznymi radarami. Dzięki temu prowadzący ma czas, by wcześniej zdjąć nogę z gazu, a o to chodzi policjantom. Nie każdemu kierowcy jednak w smak zwalniać co kilka kilometrów, a na niektórych fragmentach dróg jest właśnie takie zagęszczenie punktów kontroli prędkości.
- Majstrowanie przy tablicach rejestracyjnych.
– Pierwszy, bardziej legalny sposób, przyszedł ze Stanów Zjednoczonych. Stosując w numerze rejestracyjnym podobne do siebie znaki, np. D, O czy 0., można oszukać zarówno ludzi, jak i komputer, który w przyszłości miałby odczytywać te numery. Jeśli identyfikacja rejestracji nie będzie możliwa, wezwanie do zapłaty nie zostanie wysłane. Tylko że nie jest to sposób w 100 proc. pewny, a do tego drogi, bo indywidualne tablice kosztują 1000 zł.
– Drugi sposób wymyślili Chińczycy. Polega na zastosowaniu urządzenia mechanicznego uruchamianego pilotem, które przysłania tablice lub zastępuje je innymi, fikcyjnymi. W Chinach można je kupić za 115-300 dol. W Polsce można je zrobić na zamówienie, więc kosztują trochę więcej, ok. 2 tys. zł. Jak na razie kierowców odstraszają sankcje – za używanie takiego sprzętu maskującego można trafić do więzienia nawet na pięć lat.
- Spryskiwacze na tablice rejestracyjne czy folie na nie zakładane co prawda można kupić za mniej niż 50 zł, ale żeby zadziałały, auto musi jechać o określonej porze dnia i w dodatku ustawić się do kamery pod konkretnym kątem. Poza tym te sposoby nie działają na policjantów. Równie mało skuteczne może być przylepienie na kropelkę na tablicach rejestracyjnych dużego liścia lub foliowej torebki. Trzeba się jednak liczyć ze 100-złotowym mandatem za niewidoczne tablice, a w skrajnych przypadkach nawet zabraniem dowodu rejestracyjnego.
Najlepszym, zawsze skutecznym pomysłem, jest oczywiście jazda zgodnie z przepisami. Jednocześnie przypomina, po co powstaje ogólnopolski system – ma walczyć z piratami i ratować życie. Prawie połowa ofiar śmiertelnych wypadków ginie przez nadmierną prędkość. – Pamiętajmy, że prawdopodobieństwo oszukania policjanta czy fotoradaru jest spore, ale śmierci nie da się oszukać.